Lubiła tam przychodzić. Siedziała na brzegu do momentu gdy całe to zjawiskowe rozpoczęcie dnia nie spowszedniało jej do tego stopnia, iż uznała, że przedstawienie chyba się skończyło, a noc odeszła na dobre.
Zdejmowała przemoczone od porannej rosy buty i wracała do domu. Szła poboczem asfaltówki, po drodze mijały ją pojedyncze samochody zmierzające w kierunku Krakowa. Właściwie każdego dnia oglądała wschody słońca. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że trwało to już od czterech lat. Klara cierpiała na bezsenność. Odwiedziła chyba wszystkie poradnie neurologiczno- psychiatryczne w całym Krakowie i okolicach. Skutek? Masa recept na tabletki ziołowe, które i tak nie dawały żadnego efektu, skierowanie do kliniki leczenia narkolepsji i bezsenności, porady dotyczące picia gorącego mleka, uprawiania sportu i liczenia baranków. A ona i tak nie spała. Po dwóch latach wojowania ze swoją dolegliwością, nauczyła się żyć bez snu.
Przeprowadziła się na wieś, gdzie zamieszkała w domu z werandą i ogrodem, o którym zawsze marzyła. To tu poczuła, że jej życie ma jeszcze jakiś sens. Nawet nie umiała wytłumaczyć dlaczego. Po prostu to wiedziała.
Mieszkanie należało do jej zmarłej babci. Było duże. Jak mówili inni „Zbyt duże” dla samotnej, młodej dziewczyny. Przestronna sień, średniej wielkości kuchnia, pokój sypialny po jednej, ogromna biblioteczka i garderoba po drugiej. Obie części przedzielał długi korytarz. Klara nazywała je pierwsza i drugą połową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz