wtorek, 28 kwietnia 2009

Bardzo słodkie chwile

"Charlie Bucket tylko raz do roku- w swoje urodziny- mógł posmakować czekolady. Cała rodzina oszczędzała na ten wyjątkowy dzień, gdy Charlie otrzymywał w prezencie niewielką czekoladkę, która w całości była tylko dla niego. Każdego z tych wspaniałych urodzinowych poranków umieszczał prezent w małej drewnianej skrzyneczce z takim namaszczeniem, jak gdyby to był kawałek złota, i przez kilka następnych dni tylko mu się przyglądał, nawet nie dotykając. Kiedy w końcu już nie mógł się powstrzymać, odwijał kawałeczek opakowania, które odsłaniało kawałeczek czekoladki, a Charlie brał tylko maciupeńki okruszek, aby poczuć, jak powoli rozpływa się na języku wspaniała słodycz. Następnego dnia brał kolejny okruszek i tak dalej, a w ten sposób czekoladka starczała mu na więcej niż miesiąc."
"Pan Wonka potrafi robić pianki żelowe, które smakują jak fiołki, karmelki zmieniające kolor co dziesięć sekund podczas ssania, malutkie dropsy, które natychmiast się roztapiają, kiedy tylko położysz je na języku. Robi gumy do żucia, które w ogóle nie tracą smaku, a także słodkie balony, które rosną i rosną do niezwykłych rozmiarów, zanim wreszcie przekłujesz je szpilką."
"Sto pokoi, a w nich wszystko z białej albo ciemnej czekolady! Czekoladowe były cegły, czekoladowy cement między nimi, czekoladowe były okna, ściany i sufity były zrobione z czekolady, podobnie dywany, obrazy, meble i łóżka. Kiedy w łazience odkręciłeś kurki, z kranów płynęła gorąca czekolada."

Właśnie czytam:
Roald Dahl Charlie i fabryka czekolady, tłum. Jerzy Łoziński
Straaaaaasznie słodka lektura!:)

czwartek, 23 kwietnia 2009

Światowy Dzień Książki

Wszystkim zaczytanym życzymy samych fascynujących lektur, nie tylko dziś!


sobota, 18 kwietnia 2009

Połowa, część 2

W tym niezwykłym miejscu bezsenne noce wydawały się zupełnie inne - przyjemniejsze. Przestała myśleć o rzeczach, które zupełnie jej nie dotyczyły. Skończyła z zastanawianiem się nad światem, który ją otaczał i postanowiła coś zmienić, jakąś część swojego życia. Przecież miała niezwykły dom, w którym nie mogła mieszkać taka sobie zwykła osoba. Klara zdecydowała, że gruntowne zmiany zacznie od posprzątania wszystkich pomieszczeń. Musi być jakiś początek.

Już po krótkim czasie okazało się, że nie będzie to tak łatwe, jak wydawało jej się na początku. Nie miała prawie żadnych środków, dzięki którym wyczarowanie względnego porządku byłoby w ogóle możliwe. Musiała jechać do najbliższego sklepu, który wcale nie był tak blisko. Nie lubiła zbyt często jeździć samochodem, więc wyciągnęła rower. Był co prawda już dosyć stary, ale można było przejechać nim dwa kilometry w obie strony. Lubiła go nie tylko dlatego, że miał jakieś swoje życie, zanim go dostała, ale także dlatego, że miał przy kierownicy koszyk, w którym swobodnie mogła przewozić zakupy. Szybko zrobiła sobie listę rzeczy, które musi kupić, żeby nie jeździć niepotrzebnie dwa razy, i pojechała.

Po powrocie czekał na nią kolejny problem: nie wiedziała, od której połowy zacząć. Jedna i druga wydawała jej się równie ważna. Pomyślała tylko o tym, że na końcu zajmie się werandą, bo to właśnie tam najbardziej lubiła przesiadywać popołudniami, popijając czerwoną herbatę. Zrobiła sobie wycieczkę po własnym domu i doszła do wniosku, że najłatwiej będzie rozpocząć sprzątanie od kuchni, bo tam panował największy bałagan. Szybko przystąpiła więc do pracy. Następna w kolejności była sypialnia, ale postanowiła ją na razie ominąć. Otworzyła tylko duże okna, żeby przewietrzyć. Weszła go garderoby. Zaczęła wyjmować kolejno ubrania ze wszystkich półek i układać je na miękkim dywanie. Na samym dnie największej szafy odnalazła stare pudełko. Nie należało do niej, więc musiało zostać jeszcze po babci. Z resztą ciągle znajdowała jakieś jej rzeczy. Nic dziwnego, w końcu mieszkała tu tyle lat. Z jednej strony ciekawiło ją, co może znajdować się w środku, ale z drugiej zastanawiała się, czy w ogóle powinna je otwierać. Może babcia trzymała tam jakieś osobiste przedmioty, skoro tak głęboko je przechowywała.

piątek, 17 kwietnia 2009

Potęga książek

Bułgarski fotograf Mladen Penev o potędze książek:

Mladen Penev The Power of Books, 2003
Warto zajrzeć na stronę artysty i zobaczyć również inne projekty.

czwartek, 16 kwietnia 2009

Postać - w co ją ubrać?

Znajomość realiów epoki, o której piszemy, to konieczność, nawet jeśli nie mamy ambicji stworzenia dzieła o wybitnych walorach poznawczych. Gdy osadzamy naszych bohaterów w konkretnym momencie historycznym często zapominamy, by ubrać ich w adekwatne dla czasu szaty. Nie znaczy to, że we wszystkich naszych tekstach mamy rozwodzić się nad kolorem koszuli, fakturą materii czy kształtem bucika postaci. Chodzi raczej o to, żebyśmy sami wiedząc, co bohater ma na sobie, nie kazali mu na przykład jeździć konno w smokingu. Możemy oczywiście takie ubraniowe kwestie doskonale wykorzystać dla uzyskania dodatkowych efektów komicznych lub dramatycznych.
W związku z powyższym polecam zajrzeć na stronę wystawy Piękna niewiasta i drugą, poświęconą modzie męskiej Fashionable, dandys, elegant.
Bardzo ciekawe, bogato ilustrowane studium mody XIX i początków XX wieku.
Informacje o wystawie i linki do stron znalazłam tu:)

Pomarańcze, część 2

- Popatrz, jak to ładnie wygląda- powiedziałam, wskazując na pole pełne maków.

-Hmmm... No - opowiedział Rysiek dopijając resztkę coli z plastikowej butelki.

-Zerwiesz mi kilka? -Spytałam. Spojrzał na mnie łagodnym wzrokiem, po czym się uśmiechnął.

-Jasne.

Patrzyłam jak znika w oddali, jak nachyla się i zrywa czerwone maki. Jak starannie układa z nich bukiet, jak wraca, patrząc prosto przed siebie, na mnie.

- Proszę. - Wręczając mi kwiaty, delikatnie, niczym speszony chłopiec na pierwszej randce, całuje mnie w policzek. Patrzymy sobie prosto w oczy. Po chwili on odwraca wzrok. Widzę, że czuje się nieswojo.

-Ruszajmy - mówi. Wsiadamy na motocykl i jedziemy dalej. Wiatr rozwiewa mi włosy. Przyciskam policzek do karku Ryśka. Czuję się dziwnie szczęśliwa. Jak zakochana nastolatka, która po raz pierwszy dostała kwiaty i pocałowała się z chłopakiem, za którym nieziemsko szaleje.

Po dwudziestu minutach jesteśmy na miejscu.

- Wypakujmy się na początku, potem pójdziemy się zameldować -oznajmia Rysiek. Chwyta za walizki i idzie w kierunku drewnianego domku w werandą. Ruszam za nim.

- Ładnie tu- mówię.

- Tak.

- Wydaje mi się, że skądś znam to miejsce.

Uśmiecha się.

- Na razie zobaczyłaś tylko drzewa i drewniany domek. Z czym mogą ci się kojarzyć takie detale - odpowiada ironicznie.

-Nie wiem. Jakoś tu…swojsko.

Otwieramy drzwi. Domek jest mały, zaledwie jedno duże łóżko, mała kuchenka, szafa. Zostawiamy walizki, nie ma sensu się wypakowywać. Bo niby gdzie? Do tej malutkiej komody?

-Chyba się zdrzemnę.

Rysiek położył się na łóżku.

-Jasne -opowiadam. Stoję jak ta głupia pośrodku pokoju. Zdrzemnie się. Jasne. Będzie spał. No tak. A ja?

-A ja?

Nie usłyszałam odpowiedzi. Zasnął. Wyszłam na werandę i usiadłam w wiklinowym krzesełku. Było mi jakoś dziwnie smutno. Czar postoju przy makowym polu prysł, a mi znowu chciało się płakać. Tym razem jak pięcioletniej dziewczynce, która zgubiła ulubionego misia…

Siedzieliśmy na brzegu jeziora i rzucaliśmy kamienie do wody. Czułam na sobie wzrok Ryśka.

-Olga…

Spojrzałam mu w oczy.

-Hm?

Znowu się speszył. Odwrócił wzrok i zaczął patrzeć w dal. Milczeliśmy.

-Unikasz mnie- w końcu przerwałam krępującą ciszę.

Rysiek milczał.

-Ale dlaczego? Co? Wstydzisz się mnie? Jestem ci obca…

- Nie!

- Więc…

Czułam jak drży mi broda.

Ukrył twarz w dłoniach. Zamknęłam oczy i z całej siły przygryzałam wargi, broniąc się w ten sposób przed usłyszeniem prawdy. Jednak nie usłyszałam nic. Poczułam tylko lekki powiew wiatru i oddech Ryszarda przy prawym uchu. Jego palce dotykały moich ust, nosa, powiek. Pocałował mnie w szyję i …

-Uciekaj, Olga- szepnął.

Kominiarz, część 2

Ludzkie myśli potrafią być jak kominy. Ogrzewają, dodają otuchy, rozjaśniają obrazy, a jednocześnie są brudne w środku, pełne pająków oraz ciemności. To te złe myśli, które pocieszają nas cudzym nieszczęściem, te, które są kłamstwem i te, które kłamstwa wywołują. W ich długich, mrocznych wnętrzach głos rozsądku ginie i dusi się sadzą.

Dosyć.

Pan Michał położył strój roboczy na skrzypiącym łóżku, kątem oka rejestrując mysi kształt przebiegający wzdłuż przedpokoju. Zza okna docierały uderzenia kropli i pracujące silniki samochodów. Chwilę później usłyszał pukanie do drzwi.

Nie był zdziwiony, ponieważ tego typu odczucia zakopał w umyśle już dawno temu. Życie nie powinno dziwić. Dziwność życia jest normalna.

Na palcach podkradł się do ciężkich drzwi i wyjrzał przez judasz. Na ganku stała rudowłosa kobieta ze zdjęć oraz stary mężczyzna o ściętych na jeża białych włosach. Panu Michałowi wydawało się, że kobieta patrzy wprost na niego, przez judasz, i ta myśl niemal doprowadziła go do obłędu. Spojrzenie świdrowało myśli. Penetrowało duszę. Starzec tylko rozglądał się nerwowo i przebierał nogami. Odeszli dwie minuty później.

Kominy w umyśle buchnęły sadzą.

Pan Michał odetchnął z ulgą, odlepiając spocone czoło od drzwi. Kiedy trio znikło za wysokim żywopłotem, poszedł do kuchni zrobić herbaty. Smakowała niesamowicie, jak kwintesencja wszystkich herbat i każdego napoju, ponieważ Pan Michał wiedział, że pije ją ostatni raz.