wtorek, 24 marca 2009

Dwadzieścia jeden, część 1

O czym szumią zjawy

Przeciera oczy. Skóra spotyka się ze skórą, słodka ciemność na chwilę uspokaja roztrzęsiony umysł. Czuje ziarna piasku chroboczące o siebie na gorących policzkach. Lekki, gorący pocałunek wiatru przypomina o tym, że nie ma koszulki. Myśli wracają, jak byli kochankowie, z nadzieją w oczach i rękami w kieszeniach.

Jest nadzieja.

Uchyla powieki, a blask słońca jak zwykle oślepia. Mruga kilkakrotnie , wreszcie źrenice przyzwyczajają się do warunków.

Tak blisko, tak cholernie blisko.

Patrzy na trzech kolosów przed sobą. Przypominają małpy z beżowego kamienia – krótkie nogi, długie ręce, płaskie czoła, mocno wysunięte dolne szczęki. Są dwukrotnie wyższe od niego, kamienne pięści z grubymi korzeniami miast linii papilarnych wbiły w piach. Stoją rzędem, nieruchomo jak posągi – skalni obserwatorzy, potężne konstrukcje z iskrą życia udającą duszę. Ich oczy przypominające szklane kulki wielkości winogron wyrażają posłuszeństwo i – gdy promienie słońca padają w odpowiedni sposób – melancholijną akceptację własnego losu.

Mam szansę.

Rozgląda się. Krajobraz ulepiony z wydm i stawów piachu rozciąga się wokół niego. Nie można tego nazwać pustynią. Na żółtych polach rozsiane są zagajniki sosen i brzóz, rzędy jesiennych klonów oraz budowle z ciemnego, brunatnego drewna. Niektóre to zwykłe chaty, inne strzeliste wieże zwieńczone ogromnymi wiatrakami, zdarzają się także struktury wielkości bloków połączone ciągiem matowych rur, których jedynym jasnym elementem są oplatające je żółte sznury.

Patrzy z utęsknieniem na cień rzucany przez taki obiekt. Nie tam jego miejsce. Musi szukać. Jest szansa. Nadzieja.

- Ruszajcie – mówi słabym, zachrypniętym głosem, który nie pasuje do wagi wypowiedzianego słowa. Trójka kamiennych konstrukcji rusza, każda w swoją stronę, na zachód, na wschód i na północ. Od ich szklanych oczu odbija się słońce oraz determinacja.

On natomiast rusza szukać na południe.

1 komentarz: