reżyseria Krzysztof Zanussi
scenariusz Krzysztof Zanussi
zdjęcia Adam Bajerski
2008
„Serce na dłoni” to film, który zachwyca, ale jednocześnie rozczarowuje. Śmieszy i nudzi. Trudno wyrobić sobie o nim jednoznaczną opinię. Dlaczego? Film Krzysztofa Zanussiego jest pełen kontrastów, scena nie jest równa scenie. Pierwsze pięćdziesiąt minut oglądamy bez żadnych emocji. Nie wiemy, czy się śmiać, czy płakać. Historia Stefana, jednego z głównych bohaterów, budzi w nas sprzeczne uczucia. Litość, rozbawienie? Nie wiem czy autorowi filmu chodziło o wywołanie u widza tego pierwszego, czy drugiego. A może chciał wywołać to i to? Jednakże z całą przykrością muszę stwierdzić, że zabieg, jakikolwiek by był jego cel, nie udał się. Siedzimy i tak naprawdę nie wiemy, co robić. Teksty w stylu: „Mam już dość. To koniec” wypowiadane z ust niedoszłego samobójcy nie trafiają do widza. Przynajmniej nie do mnie. Czułam się, jakbym oglądała tani melodramat. Może jeżeli nie płaczę, powinnam się śmiać? Z tym też nie jest najlepiej. Sceny toczą się leniwe, monotonnie. Komizm słowny jest niemal niezauważalny.
Po godzinie miałam ochotę wyjść z kina przekonana, że film niczym mnie już nie zaskoczy. Tymczasem akcja się rozkręca. Zaczynam płakać. Ze śmiechu. Ostatnie dwadzieścia minut to czas, w którym komizm sytuacyjny łączy się z komizmem słownym i postaci. W rezultacie oglądamy sceny, które w końcu zaczynają nas bawić. Pełno tu czarnego humoru. Widzowie wybuchają śmiechem, gdy ginie jeden z bohaterów (mężczyzna umiera, pomagając w samobójstwie innemu bohaterowi).
Na sam koniec powracamy do scen z początku filmu: tani sentymentalizm + sytuacje, które mają śmieszyć, a nie śmieszą = absolutna neutralizacja emocji, chęć jak najszybszego wyjścia z kina, aby zachować w pamięci jedynie sceny sprzed kilkunastu minut.
„Serce na dłoni” to film przegrany. Niebanalna historia miała szansę stać się podwaliną naprawdę dobrego dzieła. Tymczasem pozostała wyłącznie niebanalna historią w słabym filmie. Absolutnie nietrafiony scenariusz i obsada. Dużo gwiazdek, mało „lśnienia”. Jeżeli autor filmu chciał zareklamować swoje dzieło obecnością słynnych polskich aktorów takich jak Maciej Zakościelny, Borys Szyc czy modnej w ostatnim czasie Marty Żmudy Trzebiatowskiej, to owszem, reklama się udała - do sal kinowych przybyło dużo ludzi. I wyszło z niej równie dużo rozczarowanych widzów, żałujących wydanych kilkunastu złotych na bilet. Wniosek nasuwa się jeden- pomysł to nie wszystko…
chciałem zwrócić uwagę na drobny błąd... zapewne przez nieuwagę napisałaś o Macieju Zakościelnym 'aktor' ;)
OdpowiedzUsuń